Narrator wraca pamięcią do 12 sierpnia. Niemcy zastosowali wtedy wobec warszawiaków nową broń – miotacz* 1 min i ognia. Zanim następował wybuch, dało się| słyszeć zgrzyty, dlatego ludzie żartowali, że wróg | „nakręca szafę". Tego dnia tramwajarz nie wrócił na noc. 13 sierpnia Miron, Swen i tramwajarki wyruszyli na poszukiwania zaginionego, ale wrócili, nie znalazłszy go w żadnym ze szpitali. W tym ; samym czasie na ul. Długiej doszło do eksplozji niemieckiego „goliata", czyli małego czołgu, który zdobyli Polacy. W rzeczywistości jednak była to pułapka zastawiona przez Niemców; podczas gdy powstańcy cieszyli się ze zdobyczy, wybuchnął mechanizm zegarowy, zabijając i raniąc dziesiątki osób. Na Długiej utworzono zatem nowe szpitale, ale i te Niemcy zbombardowali.
Narrator przypomina sobie, w jaki sposób przyrządzano posiłki. Kobiety gotowały na ciasnych kuchennych blatach, często kłócąc się o kolejność. Pewnego razu jedna z nich obraziła się, poszła do swojego mieszkania i została trafiona odłamkiem. Kiedy zaczęło brakować żywności trzeba było przedostawać się na górę, do mieszkań i ryzykując życie, wykradać z nich pożywienie. Dla Mirona takie poświęcenie było sprawą honoru: przestałem być darmozjadem.
Miron próbuje ułożyć kolejność wydarzeń między 12 a 18 sierpnia. Przypomina sobie, że któregoś wieczora pojawiła się w schronie gruba kobieta, która uciekła z Towarowej, róg Wolskiej, gdzie była świadkiem masowych egzekucji. Zatrzymała się w ich piwnicy. Huki bombardowań nie ustawały. Ludzie w podziemiach zaczęli odliczać czas wybuchów. Począwszy od 12 sierpnia, ataki nasilały się i stawały coraz bardziej niebezpieczne. Strach powodował, że ludzie nie chcieli wychodzić na zewnątrz, nawet po to, by szukać jedzenia. Bywały jednak i takie grupy, które za każdym razem spieszyły na górę na pomoc – do przenoszenia rannych, budowania barykad czy odkopywania rannych.
15 sierpnia wypadało święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Dla powstańców była to jednak przede wszystkim rocznica historycznego wydarzenia (odparcia ataku Armii Czerwonej podczas wojny polsko-bolszewickiej w 1920 r.) -„cudu nad Wisłą", którego wcale nie było. Oprócz metafory nic się nie zdarzyło. Według Mirona, Polacy czekali na cud, który wyswobodzi ich z kataklizmu wojny. Z okazji święta przygotowano sumę, ustawiono świece i naczynia. Czas trwania mszy był chwilą spokoju, tłum ludzi zaśpiewał pieśń Boże, coś Polską, następnie rozszedł się. Po zakończeniu uroczystości na Warszawę znów zaczęły spadać bomby. Niemcy wiedzieli, że tego dnia w podziemiach przebywać będzie wielu powstańców – żołnierzy. Miron twierdzi, że od tego nalotu zaczęło się prawdziwe piekło Starówki.