Około 20 września. O wodę było już znacznie trudniej, dlatego kąpiele były rzadsze, a mężczyźni nie golili się. Miron wspomina o fryzjerze, który kilka ulic dalej kazał sobie płacić 100 zł za strzyżenie. Dziwiło go, na co mu te pieniądze podczas wojny. Dostał jednak od Ojca określoną sumę i poszedł się strzyc.
Pojawiły się wszy, które dokuczały wszystkim. Niemożliwością było jednak zachowanie w takich warunkach należytej higieny. Dokuczać zaczął również głód. Narrator opowiada o różnych zamianach, którymi ludzie ratowali się od niego – wymiany pomidorów na zapałki, na suchary, papierosy, nawet złoto.
Otrzymano wiadomość, że na Prostej w rękach powstańców wciąż pozostaje młyn z żytem, jęczmieniem i pszenicą. Miron, Ojciec i Swen wraz: z grupą innych cywilów wyprawili się tam. by zdobyć jedzenie. Droga wiodła ich przez niezliczone ilości piwnic, mijali modlących się ludzi, w tle rozbrzmiewała melodia Warszawianki. Nie zatrzymali się ani na chwilę, uciekając przed rozlegającym się hukami. W końcu dotarli do młyna. Wszyscy w pośpiechu przesypywali zboże do worków. Miron pisze, że zabrał 30 kilo i czuł się egoistą, ponieważ Swen wziął 35, a Ojciec jeszcze więcej. Każdy z nich wiedział bowiem, że pożywienia mus starczyć również dla innych. Wracali zziajani przez i ulicę Złotą do punktu, w którym odmierzano zboże (15 kilo zawsze przeznaczano dla wojska resztę zabierał ten, który przynosił worki), a potem dotarli na Wilczą. Dni zbożowe, jak je nazywa narrator, przyniosły ze sobą poczucie beznadziejności. Ludzi wywożono na roboty do Niemiec. Wszyscy tracili wiarę w zwycięstwo powstania, obawiano się. że wróg zajmie linię Królewską. Miron wyznaje, że myślał, iż dawno została ona zdobyta opisuje, jak bardzo się dziwił, że Hożą i Wspólną można było dostać się na Marszałkowską, kiedy szedł do znajomego Zdzisława Ś.
Dzień po wyprawie do młyna Ojciec i Miron postanowili odwiedzić Sabinę i Czesława mieszkających na Złotej. Odnaleźli przyjaciół w piwnicy przeznaczonej do przechowywania kartofli. Sabina i Czesław zorganizowali sobie w schronie własny kąt z tapczanem, dlatego Miron z Ojcem czuli się, jakby naprawdę przyszli do kogoś w gości. Wracając na Wilczą, ponownie musieli uciekać przed pociskami, na szczęście dotarli tam bez większych problemów.
Narrator podaje, że w tamtym czasie rozkwitał handel między Hożą a Wilczą.
Już trzeciego dnia był to bazarek. Czwartego bazar. Piątego zbity tłum […]. Każdy prawie coś trzymał w ręku. Byle co. Wszystko mogło iść na wymianą, byle nie za pieniądze. Pieniądze były warte tyle, co śmiecie.
Oprócz handlu zajmowano się mieleniem zboża, jako że przynoszono go coraz więcej. Używano w tym celu młynków do kawy. Dzięki temu ludzie mogli najeść się do syta i częstować tych, którzy nie mieli.