Pamiętnik z powstania warszawskiego streszczenie

Prawdopodobnie z 9 na 10 wrześ­nia nastąpiły pierwsze naloty So­wietów na niemieckie dzielnice. Rosjanie zrzucali „lampiony", które długo kołyszą; się, oświetlały nocą Niemców. Dostarczano także żywność i broń dla powstańców.

W radiu i gazetach podawano informacje, że idzie front wschodni.

15 września, o godzinie czwartej po południu, nastąpiło jedno z głównych uderzeń wschodniego frontu. Bomby spadały jedna po drugiej, co Niemców zaskoczyło bardziej niż powstańców. Ludzie wychodzili z piwnic, żeby obserwować radziecki nalot. Zdobyta została Praga.

To byl naprawdę pierwszy szczęśliwy dzień. Bez cienia przygnębienia. Zaczęła się nadzie­ja. A prawdę mówiąc – pewność. Że koniec naszej nędzy. Bomb. Niemców. Pewność osłabła po kilku dniach. W gazetach po­dawane były instrukcje, jak witać Rosjan – by sto­sunek do nich był obojętny, bez owacji. Narrator Wspomina wyczytane gdzieś słowa zachować milczenie. Z r adia usłyszano, że Mikołajczyk (Stanisław Mikołajczyk – ówczesny premier rządu RP na emigracji)  leci do Moskwy. Niedługo później – podano wiadomość o oswobodzeniu Paryża i Holandii.

18  września nadleciały amerykańskie samoloty, wy­puszczające na kolorowych spadochronach ładunki zawierające broń, bandaże  i książki. Większość z nich trafiała jednak na stronę niemiecką, co bardzo psuło nastroje Polaków. Po stracie Pragi Niemcy zaczęli atakować. Z 15 na 16 września padły Sielce, a 16 Marymont.

Wszystkich ożywiła wiadomość o desancie wojsk radzieckich, które w pewnym momencie znajdowały się  na Książęcej – o kilometr od ich kryjówki na Wilczej. Wkrótce jednak radiowy komunikat rozwiał nadzieje – wycofywano je. Narrator przytacza słyszane na Starówce rozmowy o powstaniu – wyliczanie, który to już dzień, że może wszystko się do świąt przeciągnie.

Po wodę udawano się na Szopena. Najbezpieczniej było nocą. Wszyscy uczyli się haseł i odzewów, koniecznych do przejścia przez różne ubezpieczane przez powstańców punkty. W mroku pospiesznie  przemykały sylwetki nieznajomych. Mirona naszła refleksja, że mogłoby być normalnie. Widział zbombardowany róg Wil­czej i Mokotowskiej. Narratorowi tkwią w pamięci różne szczegó­ły z tamtego momentu: nauka haseł i odzew,  ciepłe wieczory, sucha ziemia pod nogami nocą w dzień – zapach płyt chodnikowych.

Z Haliną, Zochą i Ojcem zaszli na Wilczą. Wraca­jąc, zabrali suche drewno na opał. Deski czasem zostawiano na trumny, ale nie wiadomo było wtedy, czy ktoś umarł, czy nie. Nie było widać żadnych zawiniątek ani prześcieradeł. Narrator wspomina o pogrzebie, który odbył się na podwórku. Kobietę pochowano na skraju Pola Mokotowskiego. Jej grobu po wojnie nie odnaleziono. Męża jej córki rozstrzelano w sierpniu na alei Szucha, a córkę Niemcy posadzili na czołgu, który ruszył Alejami Ujazdowskimi. Cale szczęście, że powstańcy nie strzelali.

Noszenie wody było bardzo ważnym zadaniem – najczęś­ciej robili to Miron z Haliną. Stacha któregoś razu nie chciała dać wody Swenowi, odsyłała go, by sam sobie przyniósł. Białoszew­ski przypomina sobie, jak któregoś razu Roman Ż. dał mu bochenek chleba. Ten bochenek będzie pa miętać jeszcze po wojnie, goszcząc przyjaciela pod swoim dachem. Miron opisuje sprzeczki i nastroje, jakie panują w kwaterze. Atmosfera była napięta, zdarzało się, że ktoś powiedział o słowo za dużo. Którymś razem Miron w złości kopnął w ceglaną kuchenkę, a ta się rozleciała. Narrator wybiega pamięcią  do roku 1945, kiedy Nanka i Zocha, która wróciła z Austrii, spotkały się, zapominając o niesnaskach z czasów wojny. Uświadamia czytelnikom,  że podczas wojny ludzie poddawani byli ciężkiej próbie , a w innych okolicznościach zachowywaliby się inaczej. Dowiadujemy się także od narratora, że matka Mirona po wojnie wyszła za mąż za pana Piekuta, natomiast Zocha nie związała się z ojcem Mirona – ten ożenił się z inną.