Zabawę co chwilę przerywały wybuchy. Kolejne dni na Miodowej byty do siebie podobne – poranne wstawanie, upał, jedzenie raz dziennie, niekończące się rozmowy i odliczanie bomb. Wkrótce do spalonego domu wprowadzili się nowi lokatorzy – cała rodzina. Zaczęło brakować wody i jedzenia. Nowi towarzysze mieli pożywienie, jednak – jak pisze narrator nikomu nie przychodziłoby wtedy do głowy, by prosić dla siebie. Z gazetki dowiedzieli się, że zniszczona została kolumna Zygmunta:
Nie uchronili nas nasi królowie.
Ani myśmy nie uchronili naszych królów. Tego,
co po nich. Wszystkiego
Na Szerokim Dunaju przebito i wypchnięto z ziemi rurę, więc ludzie znów mieli dostęp do wody. Na Miodowej umarła ciotka z rodziny, która się niedawno wprowadziła – nie została pochowana, bo nie było jak i kiedy to zrobić. Miron znowu wybrał się na poszukiwanie wody i odnalazł ją w odkrytej na Podwalu drewnianej studni. Narrator podaje że 31 sierpnia wrócił z frontu batalion „Chrobry" ponad 200 ludzi schroniło się w piwnicy w Pasażu Simonsa. Nagle zostali zaatakowani przez Niemców – przeżyło tylko cztery czy pięć osób. Miro poznał ocalałych w 1946 roku, kiedy jako dziennikarz pracował przy ekshumacji zwłok.
1 września, piątek – była to piąta rocznica wybuchu II wojny światowej. Swen i Miron poszli szukać pożywienia, gdyż w całej piwnicy nie było już, co jeść. W drodze natknęli się na trupa ciotki i zastanawiali się, czy nie zdjąć jej z palca pierścionka. Wiedzieli jednak, że i tak nie mogliby go sprzedać.
W mieście panował niepokój. Ludzie mówili, że Warszawa upada. Po powrocie na Miodową Miron, Swen i Zbyszek spotkali znajomego – sanitariusza Henia, który poprosił o pomoc w transporcie rannego przez kanał, w kierunku Śródmieścia. Mężczyźni zgodzili się bez wahania – wiedzieli- że kanałami będą mogli przedostać się do oddalonych dzielnic miasta i tam spotkać opuszczonych bliskich (Ojca Mirona, Dankę – córkę ciotki. Zochę, Halinę). Poza tym przejście kanałem oznaczało pewne wyróżnienie – można było wejść do niego tylko dzięki specjalnej przepustce. Na pożegnanie kobiety dały każdemu po dwa placki i rozstały się z nimi, płacząc. Narrator nadmienia, że matka Zbyszka widziała go wówczas po raz ostatni – po wojnie wyjechał do Anglii, skąd listy do matki wysyłała za niego żona. Miron. Swen i Zbyszek musieli dostać się do kanału. Ranny, którego mieli przenieść, miał 9 ran postrzałowych, był lekki i półprzytomny, ale wszystko go bolało. W drodze Miron dużo rozmyślał. Martwił się o swą matkę, Stefę i ciotkę. Przypominał sobie, jak kiedyś czytał z mamą powieść Victora Hugo, której bohater szedł z rannym na plecach przez kanały Paryża.
Te raz on sam miał za zadanie uratować komuś w ten sposób życie. Do wypełnionego wodą i pomyjami kanału Miron wszedł ze Swenem, Zbyszkiem, Heniem i sanitariuszką, która niosła świeczkę. Odgłosy wybuchów były stłumione, powstańcy musieli jednak uważać na otwarte włazy, do których w każdej chwili mógł wrzucić granat jakiś Niemiec. Mężczyźni na zmianę nieśli rannego, który prosił, by pozwolili mu napić się wody z kanału Sanitariuszka dawała mu kostkę cukru, która miała ugasić pragnienie. Po 5 godzinach dotarli w końcu na Nowy Świat. Kanał trzeba było opuszczać w określonej kolejności – przed Mironem i resztą szła grupa „Parasola". Żołnierze czuli wyrzuty sumienia z powodu pozostawienia rannych. Miron był wyczerpany, dlatego ktoś pomógł mu wydostać się wraz z rannym z kanału.