Łagodna Fiodor Dostojewski treść

Chwileczkę: oczywiście nie napomknąłem jej wtedy ani słowem o dobrodziejstwie,na odwrót: „że to ja muszę być wdzięczny, nie pani". Tak iż nawet to wyraziłem słowami, nie mogłem się powstrzymać, i pewnie wypadło to głupio, bo dostrzegłem przelotny skurcz na jej twarzy. Ale w sumie stanowczo wygrałem. Chwileczkę, jeżeli już mam tę ohydę wywlekać, przypomnę także ostatnie świństwo: gdy tak stałem, chodziło mi po głowie: jesteś smukły, wysoki, dobrze ułożony — i wreszcie, mówiąc bez fanfaronady, całkiem przystojny. Takie to myśli snuły się w moim mózgu. Ma się rozumieć, zaraz w bramie powiedziała mi tak. Ale… ale muszę dodać, że w tejże bramie długo się namyślała, zanim powiedziała to tak. Zamyśliła się do tego stopnia, że aż spytałem: „No i co?" — nie wytrzymałem i spytałem takim dziarskim tonem, z naciskiem: „No i co?" — z ironicznym szacunkiem.    

— Proszę zaczekać, zastanawiam się.    

I taką poważną miała twarzyczkę, taką — że już wtedy mogłem był wyczytać! A ja się czułem dotknięty: „Czy możliwe — myślałem — że wybiera między mną a kupcem?" Ach, wtedy jeszcze nie rozumiałem! Niczego jeszcze nie rozumiałem! Do dzisiaj nie rozumiałem! Pamiętam, Łukieria wybiegła za mną, kiedy już odchodziłem, zatrzymała na drodze i rzekła zdyszana: „Bóg zapłać, że pan bierze naszą kochaną panienkę, tylko proszę jej tego nie mówić, bo ona jest dumna".    

A, dumna! Właściwie to lubię dumne osóbki. Dobre są zwłaszcza wtedy, kiedy… ano, kiedy już nie wątpimy o naszej władzy nad nimi, co? O, podły, niezręczny człowieku! Ach, jakiż byłem zadowolony! A wiecie państwo, kiedy tak stała zamyślona w bramie, zanim powiedziała mi tak, a ja się dziwiłem — czy wiecie, że mogła nawet tak pomyśleć: „Jeżeli jedno, i drugie jest nieszczęściem, to czy nie lepiej wybrać od razu to najgorsze, to znaczy grubego sklepikarza — niech po pijanemu czym prędzej zatłucze na śmierć!" Co? Jak sądzicie, mogło jej to przyjść do głowy?    

Ale i teraz nie rozumiem, nawet teraz nic nie rozumiem! Powiedziałem przed chwilą, że mogła tak pomyśleć: a gdyby tak z dwojga nieszczęść wybrać gorsze, czyli kupca? Ale kto był dla niej wtedy gorszy — ja czy kupiec? Kupiec czy zastawnik cytujący Goethego? To jeszcze pytanie! Jakie pytanie? Tego też nie rozumiesz: odpowiedź leży na stole, a ty powiadasz — pytanie! A, do diabła ze mną! Wcale nie o mnie idzie… Zresztą, co mi teraz do tego, czy idzie o mnie, czy nie o mnie? Tego to już w ogóle nie mogę rozstrzygnąć. Trzeba by się położyć. Głowa boli…