Raz tylko pozwoliłem sobie na uśmiech na widok jej rzeczy. Ja sobie na to, uważacie państwo, nigdy nie pozwalam, wobec klientów zachowuję się po dżentelmeńsku: mówię mało, uprzejmie i surowo. „Surowo, surowo i surowo". Ale pozwoliła sobie raptem przynieść resztki (dosłownie resztki) jakiejś starej zajęczej salopki — i wypsnęło mi się coś w rodzaju żartu. Boże, jak się żachnęła! Oczy ma wielkie, niebieskie, pełne zadumy, ale — jakże się zaiskrzyły! Lecz nie rzekła słowa, zabrała swoje „resztki" i — poszła. Wtedy właśnie spostrzegłem ją po raz pierwszy w szczególny sposób i pomyślałem o niej coś w tym rodzaju, to znaczy coś właśnie w szczególnym rodzaju. Aha, pamiętam jeszcze jedno wrażenie, a właściwie, prawdę mówiąc, główne wrażenie, po prostu syntezę: mianowicie, że jest strasznie młoda, tak młodziutka, jakby miała dopiero czternaście lat. A przecież miała już wtedy prawie szesnaście, bez trzech miesięcy. A zresztą nie to chciałem powiedzieć, wcale nie w tym była synteza.
Nazajutrz znów przyszła. Dowiedziałem się potem, że była z tą salopką u Dobronrawowa i u Mozera, ale ci oprócz złota niczego nie przyjmują i nawet z nią gadać nie chcieli. Ja natomiast przyjąłem od niej kiedyś kameę (ot, takie byle co) — a po chwili sam się zdziwiłem: ja przecież także nie przyjmuję nic oprócz złota i srebra, a od niej raptem zgodziłem się na kameę. Była to wtedy druga myśl o niej, pamiętam.
Tym razem, to znaczy po Mozerze, przyniosła bursztynowy munsztuk — ot, taki sobie drobiazg, dla nas też bez wartości, bo my uznajemy tylko złoto. Ponieważ było to po wczorajszym buncie, przyjąłem ją surowo. Surowość u mnie oznacza oschłość. A jednak wręczając jej dwa ruble nie wytrzymałem i oświadczyłem z niejaką irytacją: „Robię to tylko dla pani, bo Mozer nie przyjąłby czegoś takiego". Słowa „dla pani" wypowiedziałem ze szczególnym naciskiem, i to właśnie w pewnym sensie. Znów się żachnęła usłyszawszy te słowa, ale nic nie powiedziała, nie rzuciła pieniędzy, przyjęła — co znaczy bieda! Ale jak się żachnęła! Zrozumiałem, żem dotknął boleśnie. A gdy wyszła, zadałem sobie nagle pytanie: „Czyżby triumf nad nią wart był dwa ruble?" Ha, ha, ha! Pamiętam, że zadałem sobie właśnie to pytanie dwa razy: „Czy był wart? Czy był wart?" I śmiejąc się odpowiedziałem sobie na nie twierdząco. O, bardzo mnie to wtedy ubawiło. Ale nie było to brzydkie uczucie: zrobiłem to rozmyślnie, w określonym celu: chciałem ją wystawić na próbę, bo nagle zaświtał mi w związku z nią pewien pomysł. Była to moja trzecia szczególna myśl o niej.
…No i właśnie od tej chwili wszystko się zaczęło. Naturalnie od razu postarałem się dowiedzieć o niej wszystkiego pośrednio i oczekiwałem jej przyjścia z wielką niecierpliwością. Przewidywałem, że wkrótce przyjdzie. Kiedy przyszła, wszcząłem uprzejmą rozmowę z niezwykłym ugrzecznieniem. Jestem przecież nieźle wychowany i mam dobre maniery. Hm! Wtedy się domyśliłem, że jest dobra i potulna. Dobrzy i potulni ludzie nie opierają się długo i jeśli nawet nie są skłonni do zwierzeń, od rozmowy nie potrafią się wykręcić ani rusz, odpowiadają skąpo, ale bądź co bądź odpowiadają, im dalej, tym więcej, byle się nie zniechęcać, jeżeli nam zależy. Ma się rozumieć, sama niczego mi wtedy nie wyjaśniła.