Jean Tarrou rozpoczyna swoją działalność w organizowaniu ochotniczej służby do walki z dżumą. Narrator uprzedza, że nie będzie gloryfikował ich czynów, lecz wiernie przedstawiał fakty. Twierdzi, że godne pochwachy jest to, że Tarrou i inni ochotnicy podjęli decyzję o pomaganiu innym. Pracę tych ludzi przyrównuje do zawodu nauczyciela, którego nie chwali się za to, że uczy, lecz za to, że podjął się tego trudu. Uważa też, że zarówno na ochotników, jak i na wykonawców innych zawodów, czyha czasami niebezpieczeństwo śmierci. Dlatego we własnych sumieniach muszą rozstrzygnąć, czy chcą walczyć przeciwko dżumie, czy nie.
Wielu obywateli Oranu sądzi, że walka nic nie pomoże, że trzeba paść na kolana i czekać. Rieux jest przeciwnego zdania. Podobnie doktor Castel, który przygotowuje surowicę z hodowli bakcyla w Oranie. Ma nadzieję, że to pomoże miastu. Z kolei Grand zajmuje się formalną stroną organizacji ochotniczej: rejestracją i statystykami.
W wolnym czasie nadal myśli nad pierwszym zdaniem powieści, które i tak stale przekształca. Wciąż nie może znaleźć odpowiednich określeń opisujących jadącą na koniu amazonkę. Zastanawia się też, jak kłus konia oddać słowami.
Ze swoich przemyśleń zwierza się doktorowi oraz Tarrou. Wszyscy trzej bardzo lubią te rozmowy i podpowiadają pisarzowi swoje rozwiązania.
Narrator stwierdza, że jeśli w jego opowieści ma być jakiś bohater, to z pewnością jest nim właśnie Grand, mimo iż ma tylko dobre serce i pozornie śmieszny ideał . Myśli o tym w trakcie czytania gazet, które rozpisują się na temat współczucia całego świata dla tragedii w Oranie. Wie, że litość nie jest udawana, ale też zdaje sobie sprawę z konwencjonalności słów i odległości tych ludzi od orańskiej zarazy.