Jest koniec czerwca. Pojawiają się upały. Ożywienie w mieście maleje, gdyż ludzie wolą przebywać w chłodnych domach. Mieszkańcy coraz częściej próbują opuścić miasto, toteż strażnicy zmuszeni są do użycia broni. Władze boją się, że ludność się zbuntuje, dlatego po Oranie krążą patrole. Zabija się zwierzęta, by nie przenosiły zarazy. Do świadomości orańczyków dociera fakt, że epidemia lepiej rozwija się w cieple. Kolejną spowodowaną dżumą zmianą jest negatywny stosunek mieszkańców do lata. Przed zarazą każdy cieszył się z ładnej pogody i cieplejsze dni witał z radością. W zaistniałej sytuacji dostęp do morza jest zabroniony, więc ludzie nie mogą cieszyć się z uroków lata.
Tarrou opisuje kolejne dni i zauważa, że radio daje bardziej optymistyczne komunikaty: informuje o coraz mniejszej liczbie zgonów. Obserwuje też ulubionych mieszkańców, m.in. plującego na koty staruszka, który musi zaniechać ulubionego zajęcia, gdyż zwierzęta nie pojawiają się już po balkonem. Wspomina o hotelu, w którym przebywa w czasie dżumy, o jego dyrektorze oraz o Othonie. Sędzia nie zmienił się w czasie epidemii tylko na znak żałoby po zmarłej teściowej dzieci na czarno. Tarrou pisze też o wizycie u starego astmatyka, który nigdy nie wyjechał z Oranu dalej niż parę kilometrów. W wieku 50 lat stwierdził, że dość już zrobił w życiu i odtąd tylko leżał. Poza tym czytelnik może poznać zwykły dzień w zadżumionym Oranie: spokojny poranek, czytanie przez mieszkańców nowego dziennika – ,, Kuriera Epidemii", podróże tramwajem, brak kawy lub cukru, częste odwiedziny w restauracjach, wyludnione w południe ulice i głośne od rozmów w wieczory.