Fragment SZÓSTY jest powrotem do lat okupacji, do getta, głodu i zagłady, która czeka Żydów. Hanna Krall nawiązuje do wybuchu powstania, uważa, że decyzja o wybuchu była „naprawdę dobrym pomysłem". To stwierdzenie oburza Edelmana. Zarzuca on autorce, że śmierć w komorze gazowej nie jest gorsza od śmierci w walce. Edelman stara się przekonać reporterkę o swej racji. Mówi, że „ci ludzie szli spokojnie i godnie. To jest straszna rzecz, kiedy się idzie tak spokojnie na śmierć. To jest znacznie trudniejsze od strzelania".
Fragment SIÓDMY to rozmowa Hanny Krall z Edelmanem. Dowiadujemy się z niej o życiu w getcie, o akcji wysiedlania Żydów. Edelman wspomina o Starym Żydzie, którego Niemcy postawili na beczce i obcięli mu brodę. Scena ta miała miejsce, kiedy jeszcze nie było getta. Mimo tego Edelman postanowił sobie, że nigdy nie da wepchnąć się na beczkę. Krall zadała swojemu rozmówcy pytanie, dlaczego nie wyjechał z Polski. Edelman stwierdza, że wyjeżdżali tylko bogaci ludzie, ludzie, których było na to stać. Edelman wpajał Żydom, że w Polsce jest ich miejsce, że powinni tu zostać. Jakże mógł przeciwstawić się własnym słowom. Rozmówca denerwuje się ciągłym pytaniem, dlaczego pozostał w Polsce. Edelman wspomina także o żółtych kwiatach, które anonimowo otrzymuje od lat w każdą rocznicę powstania. Wspomina także o prostytutkach, które zamieszkiwały getto i poczęstowały powstańców jedzeniem i papierosami. Edelman przyznaje, że nie pozwolił im wyjść z powstańcami na aryjską stronę. Nie potrafi jednak wyjaśnić, co miało wpływ na taką decyzję. Krall zadaje Edelmanowi pytanie, czy miał szansę uciec z getta. Ten odpowiada twierdząco. Codziennie nosił jako goniec krew chorych na tyfus do badania w stacji sanitarno-epidemiologicznej, która znajdowała się poza gettem. Na pytanie dlaczego nie został po stronie aryjskiej nie potrafi odpowiedzieć. Rozmówca Hanny Krall mówi, że w sztabie ŻOB-u znalazł się zamiast „Adama", który załamał się po aresztowaniu swojej dziewczyny. Edelman stwierdza, że w getcie każdy musiał mieć coś lub kogoś, dla kogo warto by żyć. Dla Edelmana takim czymś był Umschlagplatz skąd wyłapywał on Żydów potrzebnych do organizacji. Czekający na transport zachowywali się biernie i apatycznie. Taką postawę reprezentują także wtedy, kiedy dochodzi do gwałtu na żydowskiej dziewczynie dokonanego przez Ukraińców. Działo się to na oczach kilkuset ludzi, wśród których był także Edelman, ale żaden z nich się nie poruszył. Nikt nie był zdolny do takiej reakcji. Edelman mówi także o bohaterach, o których nikt nie wie. Wspomina Połę Lifszyc, która została uratowana z Umschlagplatz i następnego dnia pobiegła za matką, by razem z nią wsiąść do wagonu. Dwa dni przed końcem akcji likwidacyjnej na placu rozdawano tak zwane „numerki na życie" – czterdzieści tysięcy karteczek z pieczątką, które chroniły przed dostaniem się na plac. Edelman wspomina historię związaną z karteczkami. Pielęgniarka Tenenbaumowa oddała swój numerek córce, sama zaś popełniła samobójstwo. Dziewczyna zginęła kilka miesięcy później, ale w tym czasie zdążyła przeżyć swoją pierwszą miłość. Edelman również otrzymał numerek i uniknął śmierci. W getcie ludzie często brali ślub, aby móc zginąć jako małżeństwo. Niemcy rozklejali plakaty o tak zwanej akcji przesiedleńczej Żydów, ale mieszkańcy getta dopisywali na nich „Przesiedlenie to śmierć". Na Umschlagplatz codziennie musiało stać dziesięć tysięcy osób – tych ludzi wybierała policja żydowska pod nadzorem Niemców. Akcja skończyła się 8 września a Edelmanowi udało się przeżyć.