– Następnie do tego, że przecież rzeczą jest niepodobną, zupełnie niepodobną, abym po takiej, jak moja, przeszłości, został na zawsze przykuty do tego kawałka ziemi, do tych stajen, stodół, obór.. que sais-je*? do tego okropnego Jaśmonta, który co wieczór przychodzi mi klekotać nad głową: o gospodarstwie… do tych… tych… que sais je? zamaszystych i razem jak nieszczęście znękanych sąsiadów… Czyż to podobna? Moja droga mamo, czyż ktokolwiek, po takiej, jak moja, przeszłości, wobec takich, jak moja, ambicji i potrzeb może wymagać tego ode mnie? Ręce szeroko rozpostarł, oczy mu się trochę szerzej niż zwykle rozwarły, zmarszczka przerznęła czoło. Silnie do głębi był przekonany , że wymaganie, o którym mówił, byłoby absolutnie niemożliwym i niesprawiedliwym. Pani Andrzejowa myślała chwilę. Do pewnego stopnia słuszności skargom syna nie odmawiała. Pamiętała wybornie o swoich własnych wstrętach
i nieudolnościach. Po chwili z namysłem mówić zaczęła:
– Ciernie twojego położenia rozumiem dobrze. Wszystko to, co wyliczyłeś czyni je dla ciebie trudniejszym, niż bywa ono dla innych. Jednak, moje dziecko, niczyje życie na tej ziemi nie może być wolnym od usiłowań, walk, cierpień i spełnienia trudnych…
Prędko z krzesła wstając mowę jej przeciął:
– Dziękuję! Mam już tych usiłowań walk i cierpień aż nadto dosyć. Utopiłem w nich dwa lata mego życia. J'en ei assez*!
– Gdybyś był wyjątkiem… Ale… wszyscy jesteśmy nieszczęśliwi…
Stając przed matką zapytał:
– Nie jest przecież życzeniem mamy, aby pomnażał poczet nieszczęśliwych?
W głosie jej czuć było trochę drżenia, gdy odpowiedziała:
– Nie ma na świecie matki, która by dziecko swoje nieszczęśliwym widzieć chciała, ale ja dla ciebie pomiędzy niskim szczęściem a nieszczęściem wzniosłym wybrałabym drugie.
– Któż tu mówi o szczęściu niskim? – zarzucił – czyż przyjemności wyborowych towarzystw, piękności wspaniałej natury, rozkosze sztuki stanowią niskie szczęście?
– Najpewniej nie. Ponieważ jednak tu się urodziłeś, tu są twoje obowiązki, tu żyć musisz…
– Dlaczego muszę? – przerwał – dlaczego muszę? Ale właśnie przybyliśmy w rozmowie naszej, droga mamo, do punktu, na którym umieszczę moją propozycję… non*! moją najgorętszą prośbę…
Zawahał się przez chwilę, potem znowu przed matką siadając znowu pochylił się ku jej kolanom i rękę jej wziął w swoje dłonie. Znowu też pieszczotliwie, z wdziękiem, z odcieniem rzewności i poetyczności, mówić zaczął. Mówił o tym, aby sprzedała Osowce, które były dziedziczną jej własnością, i aby z nim razem za granicę wyjechała. Mieszkać będą w Rzymie, Florencji albo w Monachium, każdego lata wyjeżdżać w góry lub nad morze. Kapitał osiągnięty ze sprzedaży
Osowiec w połączeniu z tym, co Klotylda posiada i jeszcze w przyszłości od rodziców otrzyma, wystarczy im na życie nie zbytkowne wprawdzie, ale i dostatnie i bardzo przyjemne. Zresztą, on może jeszcze kiedyś i bardzo bogatym zostanie, gdy w otoczeniu stosownym artystyczne natchnienie i zdolność twórczą odzyska. Żyć i podróżować będą zawsze razem, przyjemności wysokich używać, wszystkie marzenia swoje spełniać, tylko trzeba, aby wydostali się stąd
koniecznie, aby koniecznie i co najprędzej wynurzyli się z tego morza pospolitości, nudy i powszechnych złych humorów. Z lekka żartować zaczął:
– Nieprawdaż, moja złota mamo, że tu panuje powszechny zły humor? Wszyscy po kimś albo po czymś płaczą, zbiedzeni, skłopotani, przelęknieni… Stąd płynie melancholia, qui me monte a la gorge* i dławi mię jak globus tę biedną panią Benedyktową… Raz tylko wyjeżdżałaś za granicę. droga mamo, i to dawno… jeszcze z ojcem. Nie znasz więc różnicy atmosfer… nie wyobrażasz sobie, ile znalazłabyś tam rzeczy pięknych, ciekawych. wzniosłych, prawdziwie godnych twego
wykształcenia, smaku i rozumu!…
Milczała. Z głową podniesioną i spuszczonymi powiekami siedziała nieruchomo, nie odbierając mu swojej ręki, która tylko stawała się coraz zimniejszą i sztywniejszą. Na koniec cicho, ale stanowczo przemówiła:
– Nie uczynię tego nigdy.
Porwał się z krzesła.
– Dlaczego? dlaczego?
Podnosząc na niego wzrok głęboki i surowy odpowiedziała:
– Dlatego właśnie, co powiedziałeś… Dla tej właśnie melancholii.
– Ależ to jest wściek… pardon*! krańcowy idealizm! Krańcową idealistką jesteś, moja mamo! Skazywać się na wieczny smutek, kiedy unikać go można, przyrastać do zapadłego miejsca na kształt grzyba, dlatego tylko, że inne grzyby siedzieć w nim muszą – to idealizm bezwzględny, krańcowy idealizm!