Lecz później nastąpiła kolejna zmiana. Któregoś dnia do izby wpadł zdyszany Jakub bez czapki i powiedział, że jakiś chłopiec gonił go i wołał za nim „Żyd, Żyd!”. Swoją czapkę zgubił gdy uciekał i bał się po nią wyjść i jej szukać. Tak to zmartwiło jego dziadka, że ten po obiedzie nie wrócił już do warsztatu, gdyż nie był w stanie dłużej pracować. Po obiedzie zasiadł on z wnukiem w celu przeprowadzeniu z nim poważnej rozmowy. Chciał mu powiedzieć, że Warszawa to miejsce, w którym się urodził, więc jest to jego miejsce. Powiedział, że kiedy następnym razem będzie gonił go chuligan to ma nie uciekać, gdyż bycie Żydem to piękna rzecz. Powiedział mu, że kupi nową czapkę. Chłopak ucałował dziadka w jego rękę i poszedł odrabiać lekcje.
Mimo pozornego spokoju Żyd nie mógł opanować swoich nerwów. Od pomocnika adwokata, który nieraz go odwiedzał dowiedział się, że mieszkańcy miasta „szykują się” na Żydów. To samo powiedział mu zegarmistrz. Mendel na to odpowiadał, że jest Polakiem, że urodził się i mieszkał w Warszawie uczciwie pracując przy oprawianiu książek, które służą do nauki wszystkim polskim dzieciom. Podkreślał też za każdym razem, że nigdy nikogo nie skrzywdził, ani nie okradł. Usłyszał w odpowiedzi jedynie słowa „Żyd zawsze Żydem!”. Zegarmistrz powiedział mu jeszcze, że Żydów lęgnie się teraz na potęgę jak szarańczy. Żyd chciał odpierać argumenty o chciwości swego narodu jednak nikt go nie chciał słuchać. Powiedział zegarmistrzowi, że nawet, gdy ktoś uderzy w niego kamieniem i upadnie, to wstanie bez lęku. Wyjaśnił też genezę swego imienia. Mendel był 15 dzieckiem swych rodziców. Urodzony został w żółtej kamienicy położonej na Starym Mieście. Obecnie znajdowała się w niej apteka. Jego nazwisko miało podkreślać to, że jest prawdziwym Polakiem. Jego wnuk również był Polakiem, chodzącym do polskiej szkoły i mającym polskich kolegów.
Kiedy chłopiec poszedł spać Mendel chciał od swojego gościa – zegarmistrza wyciągnąć informację, kto tak źle o nim mówi. Jednak ten milczał jak zaklęty. Żyd domyślał się, że chodzi tutaj o ludzi popijających w szynku wódkę. Kierowali się oni własną głupotą i złością.
Kolejny dzień zaczynał się dla Mendla podobnie jak inne – rozpoczynał pracę w warsztacie, a jego wnuk w pośpiechu szykował się do szkoły gdyż zaspał. Nagle w ich drzwiach stanął student i z okrzykiem oznajmił, że w mieście atakują Żydów. Chciał, aby Mendel wraz z wnukiem uciekali, ale ci nie mieli dokąd. Mendel nic z tego nie rozumiał, bo przecież nie zrobił nikomu krzywdy. Jego wnuk stał w przestrachu. Kiedy uliczna wrzawa stawała się coraz głośniejsza student wybiegł z domu starego Żyda.
Do sieni mieszkania Mendla wpadły jego dwie sąsiadki, które chciały mu pomóc – jedna z nich zaproponowała postawienie w oknie krzyżyka na znak, że w domu mieszka chrześcijanin, druga zaproponowała, że ukryje go i jego wnuka w swojej alkowie. Obie propozycje zostały odrzucone. Nie chciał odrzucać swojej wiary, ani uciekać przed napastnikami. Podszedł do okna, stanął w nim tuląc do siebie chłopca. Do jego domu zbliżała się grupa agresorów, ktoś rzucił w Jakuba kamieniem i trafił w jego głowę. W pewnym momencie przed oknem stanął student. Miał rozpięty mundur i krzyczał „Wara mi od tego Żyda!”. Wszyscy osłupieli, zaś student wskoczył przez okno do mieszkania Mendla. Chciał bronić Żyda i jego wnuka. Tłum ruszył dalej, wciąż wykrzykując różne obelgi na Żydów.
Wieczorem tego samego dnia student, który mieszkał na strychu kamienicy pocieszał Żyda, że jego wnukowi nic nie będzie. Pytał Żyda czy ten odprawia bosiny, był zdziwiony, bo cały czas powtarzał, że chłopiec wydobrzeje i że nikt nie umarł. Mendel siedział bezruchu, twarz zakrywając dłońmi. W końcu wyznał, że tego dnia umarło mu serce do tego miasta, w którym się urodził, żył przez 67 lat i gdzie chciał w spokoju doczekać swoich dni.