— O, tylko czasami! — szepnęła pani zatrzymując się dla nabrania tchu.
— Czasami? To jeszcze nic. Może mieć lekki katar oskrzeli.
— Tak… to katar! — powtórzyła pani już głośno.
— Zapalenia płuc nie miał nigdy?…
— Owszem!… — odparła pani, znowu stając.
Trochę się nogi pod nią chwiały.
— Tak, ale zapewne już dawno?… — pochwycił lekarz.
— O, bardzo… bardzo dawno!… — potwierdziła z pośpiechem. — Jeszcze tamtej zimy.—
Półtora roku temu.
— Nie… Ale jeszcze przed Nowym Rokiem… O, już dawno!
— A!… Jaka to ciemna ulica, a w dodatku niebo trochę zasłonięte… — mówił lekarz.
Weszli do domu. Pani z trwogą zapytała stróża: co słychać? — i dowiedziała się, że nic. W mieszkaniu stróżowa także powiedziała jej, że nic nie słychać, a chory drzemał.
Lekarz ostrożnie obudził go, wybadał i także powiedział, że to nic.
— Ja zaraz mówiłem, że to nic! — odezwał się chory.
— O, nic… — powtórzyła pani ściskając jego spotniałe ręce. — Wiem przecie, że krwotok może być z żołądka albo z nosa. U ciebie pewnie z nosa… Tyś taki tęgi, potrzebujesz ruchu, a ciągle siedzisz… Wydaje się, panie doktorze, że on potrzebuje ruchu?…
— Tak, tak!… Ruch jest w ogóle potrzebny, ale małżonek pani musi parę dni poleżeć.
Czy może wyjechać na wieś?
— Nie może… — szepnęła pani ze smutkiem.
— No — to nic! Więc zostanie w Warszawie. Ja będę go odwiedzał, a tymczasem — niech sobie poleży i odpocznie. Gdyby się zaś krwotok powtórzył… — dodał lekarz.
— To co, panie? — spytała żona blednąc jak wosk.
— No, to nic. Mąż pani wypocznie, tam się zasklepi…
— Tam… w nosie? — mówiła pani składając przed doktorem ręce.
— Tak… w nosie! Rozumie się. Niech pani uspokoi się, a resztę zdać na Boga. Dobranoc.
Słowa doktora prawdopodobnie tak uspokoiły panią, że po trwodze, jaką przechodziła od kilku godzin, zrobiło się jej prawie wesoło.
— No, i cóż to tak wielkiego! — rzekła, trochę śmiejąc się, a trochę popłakując.
Uklękła przy łóżku chorego i zaczęła całować go po rękach.
— Cóż tak wielkiego! — powtórzył pan cicho i uśmiechnął się. — Ile to krwi na
wojnie z człowieka upływa, a jednak jest potem zdrów!…
— Już tylko nic nie mów — prosiła go pani.
Na dworze zaczęło świtać. W lecie, jak wiadomo, noce są bardzo krótkie.
Choroba przeciągnęła się znacznie dłużej, niż myślano. Mąż nie chodził już do biura.Wydaje się, że praca co mu tym mniej robiło kłopotu, że jako urzędnik najemny nie potrzebował brać urlopu, a mógł wrócić, kiedy by mu się podobało i — o ile znalazłby miejsce. Ponieważ gdy siedział w mieszkaniu, był zdrowszy, dlatego pani wystarała się jeszcze o kilka lekcji na tydzień i za ich pomocą opędzała domowe potrzeby.