Żona modna treść

A pasztetnik?" "Umiał ci i pasztety robić".

"Wierz mi waćpan, jeżeli mamy się sposobić

Do uczciwego życia, weźże ludzi zgodnych,

Kucharzy cudzoziemców, pasztetników modnych,

Trzeba i cukiernika. Serwis zwierściadlany

Masz waćpan i figurki piękne z porcelany ?"

"Nie mam". "Jak to być może? Ale już rozumiem

I lubo jeszcze trybu wiejskiego nie umiem,

Domyślam się. Na wety zastawiają półki,

Tam w pięknych piramidach krajanki, gomółki,

Tatarskie ziele w cukrze, imbier chiński w miodzie,

Zaś ku większej pociesze razem i wygodzie

W ładunkach bibułowych kmin kandyzowany,

A na wierzchu toruński piernik pozłacany.

Szkoda mówić, to pięknie, wybornie i grzecznie,

Ale wybacz mi waćpan, że się stawię sprzecznie.

Jam niegodna tych parad, takiej wspaniałości".

Zmilczałem, wolno było żartować jejmości.

Wjeżdżamy już we wrota, spojźrzała z karety:

"A pfe, mospanie, parkan, czemu nie sztakiety?"

Wysiadła, a z nią suczka i kotka, i myszka;

Odepchnęła starego szafarza Franciszka,

Łzy mu w oczach stanęły, jam westchnął. W drzwi wchodzi.

"To nasz ksiądz pleban!" "Kłaniam". Zmarszczył się dobrodziej.

"Gdzie sala?" "Tu jadamy". "Kto widział tak jadać!

Mała izba, czterdziestu nie może tu siadać".

Aż się wezdrgnął Franciszek, skoro to wyrzekła,

A klucznica natychmiast ze strachu uciekła.

Jam został. Idziem dalej. "To pokój sypialny".

"A pokój do bawienia?" "Tam, gdzie i jadalny".

"To być nigdy nie może! A gabinet ?" "Dalej.

Ten będzie dla waćpani, a tu będziem spali".

"Spali? Proszę, mospanie, do swoich pokojów.

Ja muszę mieć osobne od spania, od strojów,

Od książek, od muzyki, od zabaw prywatnych,

Dla panien pokojowych, dla służebnic płatnych.

A ogród?" "Są kwatery z bukszpanu, ligustru".

"Wyrzucić! Nie potrzeba przydatniego lustru,

To niemczyzna. Niech będą z cyprysów gaiki,

Mruczące po kamyczkach gdzieniegdzie strumyki,

Tu kiosk, a tu meczecik, holenderskie wanny,

Tu domek pustelnika, tam kościół Dyjanny.

Wszystko jak od niechcenia, jakby od igraszki,

Belwederek maleńki, klateczki na ptaszki,

A tu słowik miłośnie szczebiocze do ucha,

Synogarlica jęczy, a gołąbek grucha,

A ja sobie rozmyślam pomiędzy cyprysy

Nad nieszczęściem Pameli albo Heloisy…"

Uciekłem, jak się jejmość rozpoczęła zżymać,

Już też więcej nie mogłem tych bajek wytrzymać,

Uciekłem. Jejmość w rządy. Pełno w domu wrzawy,

Trzy sztafety w tygodniu poszło do Warszawy,

W dwa tygodnie już domu i poznać nie można,

Jejmość w planty obfita, a w dziełach przemożna,